Co roku na Wszystkich Świętych wyjeżdżam z Warszawy w moje rodzinne strony, a odkąd jestem szczęśliwą mężatką, także w strony mojego męża. W tym roku szereg czynników zadecydował, że każdy pojechał do siebie. Mocą tradycji upiekłam ciasto, a że potencjalnych zjadaczy było dwa razy więcej, ciasta musiały być dwa. Moja rodzina uwielbia klimaty owocowe, zaś mąż jest pasjonatem smaków czekoladowych. Powstał więc jabłecznik z migdałami i warstwowe ciasto sernikowo – czekoladowe. Jedno i drugie zostało pożarte w ciągu jednego dnia i nie świadczy to bynajmniej o żarłoczności mojej rodziny, tylko smakowitości powstałych wypieków. Dzisiaj głównym bohaterem będzie jabłecznik, a następnym razem opowiem wam o tym czarno białym, tj. sernikowo – czekoladowym.
Inspiracji na jabłecznik dostarczyła mi Basia Ritz. Podstawę stanowi ciasto biszkoptowe, bez proszku do pieczenia i o dziwo rosnące, tylko mocno jajka trzeba ubić. Na nim cudowne, pachnące i winne jabłka, a na samej górze migdały wymieszane w rozpuszczonym maśle z elementem zaskoczenia w postaci soli gruboziarnistej. Muszę Wam się przyznać, że do tej soli podeszłam dość sceptycznie. Nie do końca czułam połączenie słodyczy ciasta i migdałów z solą. Najpierw dodałam 1/3 łyżeczki, spróbowałam i uznałam, że jednak dobrze odnajduje się to połączenie. Dodałam kolejne 2/3 łyżeczki , wymieszałam, spróbowałam i już nie miałam wątpliwości, że to połączenie, w pierwszej chwili zaskakujące, jest doskonałe w każdym calu .
A ja do soli w cieście nie podchodzę sceptycznie, tylko wręcz ślinka zaczęła mi ciec jeszcze mocniej! Uwielbiam kontrasty smakowe, w tym słodko-słone i zawsze do ciasta sypie trochę soli.
Jabłecznik wyszedł Ci ślicznie i z pewnością był pyszny 🙂
Dziękuję 🙂 Rzeczywiście wyszedł fantastyczny.
Hmm, intrygujące połączenie 🙂 Zapiszę przepis i wypróbuję 🙂
Zachęcam, bo warto 🙂