„Wiesz ciocia, tak naprawdę, to ja nie przepadam za pączkami, a najbardziej smakuje mi ten dżem w środku”, stwierdził mój kilkuletni bratanek zjadając szóstego pączka:-). Nie smażyłam pączków od stu lat. Ostatnio były to czasy liceum, kiedy z upodobaniem wypiekałam ciasta, ciasteczka, faworki i pączki. Nie miałam wtedy zwyczaju zapisywania przepisów. Raz zrobiłam, potem miałam już w głowie. Niestety wiedza nieutrwalana staje się zapomniana. Część danych samoczynnie się wykasowała, w tym cenny przepis na pączki. W chwili desperacji dzwonię zwykle do męża lub mamy. Tym razem padło na mamę. „Mamo, masz może ten przepis na pączki, według którego je robiłam w dawnych czasach?”. Chwila ciszy „No pewnie, że mam. Zawsze przygotowuję je według twojego przepisu”. Jestem uratowana. Wpraszam się na weekend do mamy i zapowiadam robienie pączków. W związku z tym, że w moim rodzinnym domu przebywał cały sztab ludzi gotowych pochłonąć każdą ilość pączków, robimy podwójna porcję. Pracochłonne i czasochłonne są skubańce. W pierwszej kolejności wyrabia się rozczyn. Trzeba zagwarantować mu cieplarniane warunki i poczekać, aż się spieni i zwiększy objętość. Potem wygniatanie ciasta. Należy zapewnić sobie ciekawego rozmówcę, żeby czas się nie dłużył i półgodzinne gniecenie minęło w mgnieniu oka. Dalej wskazane jest wsparcie w formowaniu pączków, bo inaczej nie nadążysz z pączkowaniem (ale tylko w przypadku podwójnej porcji). Na stolnicy ciasto rośnie po raz trzeci, ale już w kształcie pączków. A potem, króciutkie smażenie, pudrowanie i można zajadać.
Wyglądają pysznie 🙂 Szkoda tylko, że muszę obejść się smakiem 😉
Co się odwlecze, to nie uciecze. To był mój nie pierwszy i nie ostatni raz z pączkami:)